![]() |
Paris 2014 |
Wczoraj różne internetowe źródła donosiły o tym, że 27 marca obchodzimy święto sera. Co prawda żadnych oznak świętowania na naszej wsi nie zauważyłam, na miejskim targowisku jak zawsze były trzy stragany z serami, na każdym, bagatela, kilkadziesiąt gatunków, ale przy okazji wyciągnęłam z czeluści dysku twardego zdjęcia jednego z moich ulubieńców.
Mimolette. Pierwszy z prawej (na zdjęciu poniżej) to Mimolette Vieille ma osiemnaście miesięcy i piękną skórkę. Leżący w środku, to jego młodszy brat, ma trzy miesiące. Z lewej strony leży angielski Leicestershire Red który nie jest może tak aromatyczny jak mimolette, ale też ma piękny pomarańczowy kolor. Więcej o serach możecie znaleźć w Seropedii (co prawda to strona Hohlandu, tego od serków topionych, ale wyjątkowo dobrze zrobiona).
Ja lubię mimolette za orzechowy aromat, aromat i jeszcze raz aromat. Poza tym można go wykorzystać na wiele sposobów. Pasuje nawet do piwa. No i dodatkowo jest bardzo fotogeniczny.
Najbardziej rozczuliło mnie to, że wielkość kuli mimolette jest opisywana jako wielkość dziecięcej główki. Pewnie dlatego widok pięknych pomarańczowych serów na straganach wyzwala u mnie podobny poziom endorfin, co widok niemowlaka 48 godzin po porodzie.
Dlaczego wróg publiczny? Otóż mimolette jest jednym z dwóch serów objętych zakazem importu do USA (drugi to roquefort). W 2013 roku celnicy amerykańscy zniszczyli 1500 kilogramów sera. Powodem są maleńkie roztocza, których jest podobno na skórce za dużo. Dodatkowo zostały one oskarżone o powodowanie alergii, a ser został określony jako produkt „obrzydliwy i częściowo gnijący”. Na tym przykładzie doskonale widać jak różnie można definiować „obrzydliwość”. Jeśli chodzi o mnie to w tym starciu przyznaję punkt Francuzom. Zdecydowanie wolę „obrzydliwy” ser od „obrzydliwego” hamburgera.
![]() |
Paris 2014 |
![]() |
Paris 2014 |
![]() |
Paris 2014 |